Wzniesienie położone w widłach dolin Tanwi i Jelenia. Porośnięte jest lasem mieszanym i otoczone wałem ziemnym grodziska, które pochodzi z XII – XIII w.

I. Wzgórze Kościółek zwane też Zamczyskiem jest to wzniesienie położone w widłach dolin Tanwi i Jelenia. Porośnięte jest lasem mieszanym i otoczone wałem ziemnym grodziska, które pochodzi z XII – XIII w. Prawdopodobnie miejsce to nie było stale zamieszkiwane, a służyło jedynie za schronienie w czasie najazdów nieprzyjaciół. Ślady osadnictwa datuje się na VIII – IX w. 

Według legendy stał tam potężny zamek zbudowany przez rycerza o imieniu Gołdap, który miał bardzo ładną córkę – Tanewę. Podczas nieobecności Gołdapa zamek został podstępnie zdobyty przez Tatarów (opowiada o tym poniższa legenda). 

Na początku XVII w. na wzgórzu powstała cerkiew unicka z klasztorem bazylianów. ufundowana przez Tomasza Zamojskiego.  W 1748 r. zamieniono ją na kościół św. Jana Nepomucena , ale z powodu  odległego miejsca nie cieszył się dużą frekwencją i w 1796r. został rozebrany. 

Podczas powstania styczniowego oraz ostatniej wojny na wzgórzu ukrywali się powstańcy i partyzanci. Wydarzenia te upamiętnia krzyż i pomnik, znajdujące się na szczycie Kościółka.

Na wzgórze Kościółek dojdziemy niebieskim szlakiem Szumów. Idąc brzegiem rzeki Jeleń dochodzimy do dużego wodospadu  (czas ok. 0,5 godz.). Idąc dalej niebieskim szlakiem (po 45 min.) przechodzimy przez stromy wąwóz na rzece. Odchodzimy od rzeki i napotykamy czarny szlak, który razem z niebieskim prowadzą do wzgórza Kościółek.
(Czas dojścia ok. 1,5 godz.).

II. Legenda o nadobnej Tanewie i rycerzu Gołdapie:
„ Wśród wojowniczych plemion tatarskich Złotej Ordy przed każdą kolejną wyprawą na Polskę zastanawiano się nie raz i nie dziesięć razy.
- Co zrobić, ażeby z kindżałem w garści dostać się 
do zamku twardego Gołdapa?
Niczego nie wymyśliliście, niczego nie wypatrzyliście, pustogłowe barany? To po co leźliście
taki kawał drogi? – powarkiwał chan tatarski na szpiegów powracających zza polskiej granicy
z nie najlepszymi wieściami. – gdyby nie zamek Gołdapa, mielibyśmy otwartą drogę w głąb
krainy Lachów. Poszlibyśmy z orężem na przebogaty kupiecki Sandomierz, na zamożną
Sieniawę i na Opatów pełen benedyktyńskich drogocenności ofiarowanych zakonowi przez
króla. Wiem, co chcecie powiedzieć, baranie głowy! 
Że Gołdapowe grodziszcze można ominąć i pójść bokiem. Ba, ale co będzie, jeśli straszny ów rycerz z ostrym toporem spadnie nam na zady? Wzięci w dwa ognie, możemy stracić nie tylko brańców i lupy, lecz również i życie.
W tym czasie za Bugiem wśród plemion Halicko –Wołyńskiej gadano podobnie.
- W jaki sposób zdobyć orle gniazdo twardego Gołdapa? Bez puszczenia z dymem jego twierdzy trudno myśleć o udanej wyprawie na ziemię sandomierską, a może i sieradzką?
W każdej chwili mógłby nas przecież zaatakować od tyłu  –  radził się kniaź halicki
wojowników otaczających go ciasnym kręgiem i słuchających pilnie. – Wiele modłów nakazałem w cerkwiach. Wiele tez czarnych wołów przekazałem zarżnąć jako ofiarę leśnym
bogom po to, by dopomogli mi w zwycięskiej wyprawie na Lachów. I co? I nic. Nasze modły,
nasze woły i nasze bogi widać za słabe, bo ile razy próbowaliśmy zdobyć Gołdapowe zamczysko, tyle razy musieliśmy cofać się w popłochu. rany, guzy i bolesne sińce były jedyną naszą zdobyczą.
Nie inaczej mówiono w okolicznych szczebrzeszyńskich puszczach.
- W lochach podziemnych na zamku twardego Gołdapa kryją się ponoć skarby, o jakich nie
śniło się nawet niemieckiemu cesarzowi – mruczał herszt leśnych zbójców, zza olszynowej
kępy spoglądając tęsknie na wysokie i groźne zamczysko. – Duszę rad oddałbym czartu, byle
móc znaleźć się tam z pustym workiem choćby jeno przez pół pacierza.
- Diabłów lepiej na pomoc nie wzywać. zwłaszcza, że można obejść się bez kupczenia ludzką duszyczką – jednooki drągal pochylił się i dziabnął łokciem grubego zbója pod żebro. – Mam
chytrą myśl. Co byście rzekli, braciszkowie mili, gdybyśmy porwali twardzielowi córkę?
Z pewnością oddałby za nią nie jeden, ale ze dwadzieścia, albo i ze czterdzieści worów złota,
srebra oraz najcenniejszych klejnotów. Wszyscy przecież wiedzą, że swą piękną jedynaczkę,
Tanewa ją zowie, stary rycerz miłuje nad życie.
Herszt poskrobał się za uchem i westchnął:
Mmm, lecz jak to uczynić, mądralo? W twoich radach rozumu nie więcej, niż w komarze sadła. Bo może niby nie wiesz, ze owa śliczna młódka w ogóle nie opuszcza zamkowej góry?
A do środka twierdzy bez wiedzy Gołdapowych strażników nie przeniknie nawet najchudsza jaszczurka.
O zdobyciu zamczyska na trudno dostępnym wzgórzu zarówno okrutni Tatarzy, jak i bitni
wojowie halickiego kniazia, a także leśni rozbójnicy pozbawieni zupełnie sumienia, mogli
sobie najwyżej pomarzyć. Do warownego grodziska rycerza Gołdapa zbliżyć się nie było
wcale łatwo, a cóż dopiero wdrapać się na górę i wtargnąć za bramę z modrzewiowych bali.
Niechaj więc nikogo nie dziwi, że wśród tej głuszy samotny zamek cieszył się sławą twierdzy
nie do zdobycia. Przesady w tym nie było żadnej. Siłę polskich toporów oraz mieczy ustokrotniło bowiem położenie warowni w miejscu wytyczonym przez ludzi mądrych 
i przewidujących, ponadto zaś wybornie znających się na sztuce wojennej. Pośród gęstego
boru z jodłą, świerkiem i sosną, w bagnistych dolinach gęsto pociętych przez rzeki, rzeczki
i liczne tu strugi, porosłych olszynowymi lęgami, a także kępami wonnych ziół – rajem dla
pracowitych pszczół i ciężko latających trzmieli – wyszukano wzgórze, strome i wysokie
co najmniej na czterdzieści łokci. To właśnie na nim postanowiono wybudować grodzisko
warowne, strzegące spokojnych ziem Roztocza przed nieoczekiwaną napaścią wroga.
Najpierw na koronie wzgórza usypano wał ziemny, solidny i wysoki na cztery albo i na pięć
łokci, następnie umocniono go kamieniami i okruchami skał, a dopiero na nim wbito ostrokoły. Czyli palisadę z twardych dębowych i modrzewiowych bali. Wystawiono też cztery baszty narożne ze strzelnicami dla łuczników. Wreszcie na końcu wybudowano
wewnątrz okazałą siedzibę dla książęcego namiestnika oraz cztery nieco mniejsze chaty dla
zamkowej załogi.
Przed laty zamczyskiem dowodził rycerz Kazimierza Sprawiedliwego, zaufany sługa książęcy
Gniewosz, potem jego syn Gołomb, obecnie zaś siedział tutaj wnuk Gniewosza Gołdap, mąż
szlachetny, odważny i tak nieustępliwy wobec nieprzyjaciół, że wszyscy ludzie – i swoi, i obcy
- zwykli wymawiać jego imię wraz z nieodłącznym przydomkiem: twardy.
Twardy Gołdap synów nie miał. Miał jeno jedną córkę o imieniu Tanewa. Prześliczną
dziewczynę o jasnych jak len warkoczach, lekko zadartym nosku i źrenicach bardziej modrych od chabrów kwitnących pośród jęczmienia. 
Kiedy Tanewa ukończyła osiemnaście wiosen, ojciec obdarował ją szubką z zimowych lisów,
naszyjnikiem z bursztynowych korali oraz czerwonymi bucikami sprowadzonymi specjalnie
na tę okazję aż z Krakowa. Wieczorem zaś poprosił ją jeszcze o chwilę poważnej rozmowy.
- O co chodzi, tatku mój? – dziewczyna szczęśliwa i wesoła, nagle zatrwożyła się. – Wyznaj,
proszę. Bo minę masz, jakby rozbolał cię okrutnie ząb lub głowa. Gołdap spojrzał córce
w oczy. –  Na ból głowy kielich miodu z miętą wystarczy w zupełności – rzekł. – Natomiast na ból zęba dobry jest kielich miodu z szałwią. Niestety, tym razem nie pomoże mi ani największy garniec, ani nawet pełna beczka. 
- Cóż się stało? Mów szybko, tatku.
- O rękę twoją dziś mnie poproszono, córko – westchnął rycerz. – Pójdziesz za mąż?
- Za kogo?
- Za młodego i dzielnego woja. Znasz go doskonale. Kocha cię, powiada, ponad własne życie.
Młódka spłoniła się i spuściła wzrok.
- Pójdę – szepnęła. – Ja również Spytka miłuję. Bardzo. Jako i ciebie, tatku mój.
- Ależ ja nie o Spytku mówię. O Jędrzeju Wilcze Ucho ci gadam. Jego swaty odwiedzili mnie
dzisiaj z prośbą i przebogatymi darami.
- Za Jędrzeja nie pójdę! Nie mogę i nie chcę. – Tanewa potrząsnęła energicznie głową. – Wiem,
że łucznik to znakomity i niestrachliwy, lecz nie kocham go, tatku. Nie gniewaj się, ale innego już miłuję.
- Przymuszać cię nie myślę, córko. –  na pooranej troskami twarzy rycerza pojawił się uśmiech.
- Szczęście twoje i moim przecież będzie. Jędrzejowi Wilcze Ucho jeszcze dziś każę podać
na stół czarną polewkę i grochowy wieniec. Niechaj wedle dawnego obyczaju dowie się, że
nic z jego konkurów, bo masz chłopca innego.
Tak tez się stało. Jędrzej Wilcze Ucho odszedł z niczym. Natomiast po tygodniu ogłoszono
na zamku uroczyste zrękowiny. Modrooka Tanewa szykowała się do wyjścia za mąż za
ukochanego Spytka, najdzielniejszego z oszczepników w Gołdapowej drużynie.
Do ślubu jednakże nie doszło. Przygotowania przerwał bowiem niespodziewany najazd Tatarów. Książę sandomierski pociągnął ku granicy, aby stawić czoło najeźdźcy. Wraz z
księciem pośpieszył również Gołdap ze Spytkiem i zbrojną gromadą. Dla obrony twierdzy
pozostała jeno garstka wojów, niewielka lecz dzielna.
Nie darmo doświadczeni ludzie na świecie powiadają, że nienawiść u niejednego jest uczuciem stokroć silniejszym niźli najgorętsza miłość. Sprawdziło się to i w roztoczańskich
borach. Odtrącony rywal, który w skrytości marzył o okrutnej zemście, zorientował się w mig, iż oto nadeszła pora działania. Pod pozorem przepatrzenia okolic opuścił zamek
i wyruszył naprzeciw Tatarom. Po dniu i nocy dotarł do jednej z ord ciągnących bokiem.
- Wiedźcie mnie do waszego wodza, do  chana – zawołał na widok jeźdźców dosiadających
małych kudłatych koników. – Nie zwlekając pomówić z nim muszę.
- Wielki chan z hołyszami na gadanie czasu nie traci – zaśmiał się jednooki Tatarzyn w wilczym serdaku włosiem na zewnątrz. – Prędzej na pal trafisz, pusta makówko. Albo w jasyr
ze sznurem arkanu na szyi.
- Powtarzam, prowadźcie mnie do waszego chana. I to szybko, kudłacze. Ja jeden wiem, jak
zdobyć Gołdapową warownię i tamtejsze skarby.
- Wiesz? Nie łżesz aby? – jednooki wolał się upewnić. – A zatem chodź ze mną.
Przed wodzem tatarskim zdrajca ukląkł na obydwa kolana i uderzył czołem o murawę.
- Panie wielki! – zawołał. – Przybyłem, aby oddać ci zamek twardego Gołdapa i wszystkie
jego skarby pod jednym jedynym warunkiem,
- Jakim, niewierny?
Gołdapowa córa, błękitnooka Tanewa moją będzie. Więcej łupów nie pragnę.
Zadowolę się tylko tą branką.
- A dlaczego, niewierny? Może ty coś knujesz w głębi robaczywej duszy? – chan tatarski
popatrzył podejrzliwie na klęczącego. – Gardzisz worem szczerego złota i klejnotów
z Gołdapowego skarbca? Nie pojmuję cię. Wszakże za srebro i złoto od moich wojowników
mógłbyś kupić dziewek, ile dusza zapragnie. Zajrzyj do naszych taborów, popatrz, jakie mrowie czeka na takich, którzy mają złoto albo klejnoty. Rusinki, Laszki, jasnowłose Litwinki, czarnobrewe Wołoszki. 
Wybieraj, jakie tylko zechcesz.
- Kiedy jeno tej jednej nagrody pragnę – pokręcił głową Jędrzej Wilcze Ucho. – O innych nie
myślę. Wszystkich pozostałych jeńców oraz złoto i cenne klejnoty wam pozostawiam do podziału.
- Niech będzie, jak postanowiłeś, niewierny. Ilu moich ludzi potrzeba ci do pomocy?
- Siedemdziesięciu. Dobrze uzbrojonych i starannie ukrytych w zaroślach pod zamkową górą.
Do ataku skoczyć mają dopiero na mój sygnał. Wtenczas, kiedy warownia będzie cała płonąć.
Nie wcześniej. – Płonąć? – chan trącił końcem szabli klęczącego, by podniósł głowę. 
- A jakże chcesz tego dokonać, niewierny?
- Przy pomocy tej oto niespodzianki – odpowiedział Jędrzej Wilcze Ucho i wskazał na worek za plecami.
- Co w nim kryjesz?
- Gołębie.
- Drwisz sobie ze mnie, niewierny? – chan uniósł krzywą szablę zamierzając ukarać zuchwalca. – Przecież to zwyczajne leśne ptaki. Bezrozumne gołębie, nawet nie orły i nie drapieżne sokoły.
- Nie leśne i nie zwyczajne, ale moje własne i wcale nie głupie. I jeszcze kilka sąsiednich, które tam na górze również mają swoje gniazda. Wypuszczone z worka ani chybi polecą wprost do zamku. Pomyśl, gdyby przywiązać im do łap wysuszoną hubę i podpalić, pożar
tamże zawloką. A płonący zamek zdobyć to już przecie nie sztuka.
- Hi, hi, hi! Serca chrześcijańskiego nie masz, giaurze – rozchichotał się wielki chan, gdy wreszcie pojął zamierzony podstęp. – Za to duszę tatarską masz. Albo diabelską. Bierz stu ludzi i pal zamczysko, jakeś sobie zaplanował. 
Postąpiono dokładnie tak, jak obmyślił zdrajca. Przerażone gołębie pofrunęły niosąc tlącą się
hubę do swych gniazd na zamkowych strychach. Wkrótce pożar garnął zabudowania, potem przerzucił się na smolisty ostrokół. Warowne grodzisko zapłonęło niczym żagiew.
Jednego Jędrzej Wilcze Ucho nie przewidział. Obrońcy woleli śmierć w ogniu niźli tatarską niewolę. Nie poddali się. Zginęli wszyscy. Także i Tanewa.
O straszliwej tragedii garstki obrońców dowiedziano się po zwycięskim powrocie z wojny od pastuszka ukrytego podczas najazdu w zaroślach. Zaniemówiono ze zgrozy.
Żałobną cisze przerwał Spytko. Zapas strzał włożył do kołczana, miecz wyostrzył i dosiadł srokacza. Wyruszył na poszukiwanie Jędrzeja Wilcze Ucho. Zamku na wzgórzu już nie odbudowano. W wypalonych ruinach osiadł rycerz Gołdap jedynie ze starym sługą.

Od tamtej pory puszczacy mieszkający w borach Roztocza przepływającą tam rzekę nazywają Tanwią, całe wzniesienie Gołdą, natomiast samą wysoką i stromą górę z widocznymi do dziś resztkami ziemnego wału- Gołdapowym Zamkiem lub zwyczajnie Zamczyskiem.